Prezydent Bronisław Komorowski nie stanął na wysokości zadania w sprawie nacjonalizacji środków emerytalnych, zgromadzonych przez Polaków na rachunkach w OFE. Wiele było z jego strony napinania muskułków, wymachiwania szabelką i nadęcia. Na nic zdała się uczyniona przezeń gra pozorów i wywiad uczyniony u usłużnego Tomasza Lisa, w którym z zatroskaniem (jakoby) patrzył na poczynania rządu. Koniec końców Bronisław Komorowski – podpisując ustawę o zagrabieniu oszczędności emerytalnych Polaków – potwierdził swoją służebną względem rządu rolę notariusza, bezwiednie i bez samodzielności żyrującego inicjatywy jego zaplecza politycznego.
To może zaskakiwać, gdyż jako głowa państwa Bronisław Komorowski winien (przynajmniej w teorii) reprezentować wolę wszystkich Polaków, jak również – to konstytucyjna jego powinność – stać na straży praw naczelnych, zawartych w ustawie zasadniczej. Konstytucja RP przewiduje, że przed podpisaniem ustawy prezydent może przekazać ją parlamentowi do ponownego rozpoznania (weto zawieszające), albo skierować prewencyjnie do Trybunału Konstytucyjnego, celem zbadania jej pod kątem zgodności z ustawą zasadniczą (to drugie rozwiązanie jest niekiedy bardziej doskwierające dla samego aktu prawnego, niż weto). Komorowski wybrał opcję najgorszą – klepnął emerytalną ustawę in blanco.
Gołym okiem widać zatem, że od momentu przejęcia władzy w kraju ekipa Platformy Obywatelskiej (w tym: ich prezydent – Bronisław Komorowski) nie chce dopuścić do tego, aby Polacy dotrwali do jakichkolwiek innych emerytur, niż głodowe świadczenia darowane ochłapem za wiele lat aktywności zawodowej. Przypomnijmy, jakie są fakty w tej sprawie.
W niecały rok po przejęciu władzy koalicja PO – PSL (w sojuszu z SLD) dokonuje pierwszej odsłony dramatu. W 2008r. przez Sejm i Senat przechodzi ustawa wprowadzająca Fundusze Dożywotnich Emerytur Kapitałowych; specjalne organizmy gospodarcze, zarządzające pieniędzmi z OFE, których obłaskawiono: przywilejem dziedziczenia niewykorzystanej przez emeryta części emerytury z otwartych funduszy oraz sutą prowizją za „zarządzanie emeryturami kapitałowymi” (czyli przelewaniem ich na konto). Prezydent Lech Kaczyński zawetował wówczas tę ustawę. Niemniej, głosy ludowców, SLD i PO pozwoliły to weto odrzucić.
W kilka miesięcy po przejęciu pełni władzy w państwie (wiosna 2011r.) rząd PO-PSL i wspierający go prezydent Komorowski przeforsowują demontaż kapitałowego systemu emerytur w Polsce; dotychczasowa danina na OFE, w wysokości 7,3% miesięcznej składki, zostaje ucięta do 2,3%, a pozostałe 5% składki wpływa już bezpośrednio na konto w FUS. Maj 2012r. – koalicja rządowa przy biernej postawie głowy państwa podwyższa wiek emerytalny (mężczyznom o 2 lata, kobietom o 7 lat!, nie redukując większości przywilejów emerytalnych, będących pozostałością jeszcze po czasach dyktatury wojskowej gen. Jaruzelskiego). Przeciwne zmianom jest ponad 80% społeczeństwa.
W ubiegłym tygodniu, pod osłoną bożonarodzeniowej wigilii i niejako w „prezencie” obywatelom, Bronisław Komorowski swoim podpisem pod stosowną ustawą usankcjonował grabież 127 mld złotych, zgromadzonych na rachunkach Polaków w OFE. Tym samym, podjęta w 1998r. reforma emerytalna – polegająca na stopniowym przejściu z systemu repartycyjnego na system kapitałowy – formalnie stała się fikcją. Istniejący przez 15 lat model emerytalny – owszem: wypaczony przez brak konkurencji pomiędzy samymi Funduszami i horrendalnie wysokie prowizje ich samych za „zarządzanie aktywami” – będący odpowiedzią nowoczesnych gospodarek na problem starzejącego się społeczeństwa, został wsadzony do lamusa.
Nie wiem, co można powiedzieć o rządzie, który łamie zawartą przed laty niepisaną umowę społeczną i cofa wskazówki emerytalnego zegara do roku 1998r.? Przecież, i kondycja polskiego społeczeństwa, i jego rozkład demograficzny, jak i stan gospodarki na to nie pozwalają. Ale czy można zatem cokolwiek dobrego powiedzieć o samym prezydencie Komorowskim, który kolejną już polityczną decyzją pokazuje, że w skomplikowanej szachownicy partyjnych rozgrywek, jest niewiele więcej ponad pionkiem, który zamiast stać na straży konstytucyjnych praw i reprezentować interes wszystkich Polaków, pozostaje owym królem-bulem – zakładnikiem własnej opcji politycznej, władcą który (najdelikatniej rzec ujmując) głosi jedno, czyniąc drugie.