W komentarzu sprzed kilku dni dworowałem sobie z lewej części polskiej sceny politycznej („Dzień, w którym państwo zdaje egzamin”). Sprawa dotyczyła reakcji na samobójstwo 16-latka w Centrum Interwencji Kryzysowej; młody człowiek w ten sposób zareagował na próbę odebrania go matce przez sąd rodzinny. Jeden z głównych powodów pozbawienia władzy rodzicielskiej? Bieda. Stwierdziłem wówczas, że tzw. lewicowa wrażliwość społeczna jest naturalnym odruchem wielu obserwatorów patologii, do jakiej w znacznej mierze doprowadzili urzędnicy i aparat administracyjny w ostatnich dniach.
Każda lewicowa partia powinna wykorzystać taką okazję do tego, żeby – tak to ująłem – wprowadzić np. ustawowy zakaz zabierania dzieci rodzicom z tego jedynie powodu, że żyją w ubóstwie. Uderz w stół, a nożyczki same się odezwą. Jak donosi dzisiejsza „Rzeczpospolita” jedyną partią lewicową, która hasło podchwyciła okazało się… Prawo i Sprawiedliwość („Rz”, 20.01.2014r., „Mniej ingerencji sądów w relacje rodzinne”). Stosowny projekt złożono do laski marszałkowskiej w miniony piątek. W zasadzie kalka zaproponowano przeze mnie pomysłu; PiS chce wprowadzić do Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego preambułę, podkreślającą szczególną rolę rodziny w budowaniu społeczeństwa, jak również zamieścić negatywną przesłankę pozbawienia władzy rodzicielskiej, w ten sposób, by sama tylko bieda lub ubóstwo nie dawała sądom legitymacji do odbierania dzieci rodzicom.
W odpowiedzi na to sędzia Karolina Sosińska – członek zarządu Stowarzyszenia Sędziów Sądów Rodzinnych w Polsce – oponowała ostro; przekonywała ona, że na palcach jednej ręki można wyliczyć przypadki, kiedy to ubóstwo przeważa za tym, aby dziecko odebrać rodzicom, a jedyną przesłanką, jaką kierują się sędziowie jest „dobro dziecka” („Rz”, 17.01.2014r., „Bieda nigdy nie jest wyłącznym powodem odebrania dzieci”). Pewnie p. sędzia ma sporo racji, niemniej jednak pod prawniczą zbitkę „dobra dziecka” można w praktyce podciągnąć wszystko i wyciągnąć zeń całe nic.
Pomysł PiS rodzi ambiwalentne skojarzenia. Pierwsza jego część (wprowadzenie do KRO preambuły) nie powinno być rozwiązaniem krytykowanym. Ochrona rodziny (małżeństwa, macierzyństwa i rodzicielstwa) są wartościami konstytucyjnym, których rozwinięciem powinien być kodeks rodzinny i opiekuńczy ex definitiones; dobrze się dzieje, gdy tak doniosły akt prawny zawiera w sobie inwokację odnoszącą się do tych cnót. To ułatwia interpretację jego poszczególnych zapisów i stwarza udogodnienie dla sądów rodzinnych w odwoływaniu się do konstytucyjnych wartości wprost.
Z kolei urabianie Kodeksu nowymi przesłankami (w tym wypadku: przesłanką negatywną odebrania władzy rodzicielskiej) jest w mojej ocenie niepotrzebnym tworzeniem bytów. Obecnie obowiązująca ustawa liczy sobie równo pół wieku (uchwalona w kwietniu 1964r.) i do tej pory dosłownie kilkukrotnie wprowadzono w niej zmiany fundamentalne, wynikające raczej z postępu medycznego, niż z politycznych, czy ideologicznych przepychanek. Nie jest również dobrym rozwiązaniem tworzenie prawa pod impulsem chwili. Gdyby przyszło mi głosować, nie podpisałbym się pod proponowanymi przez PiS zmianami w tej części. Uważam, że większą rolę należałoby przyłożyć do aspektu aparatu wykonawczego obecnie obowiązujących przepisów i zagnał rząd do roboty; kolejne nowelizacje nie są rozwiązaniem.
Zastanawia jednak, dlaczego Dwa Lewicowe Bliźniaki (TR i SLD) zupełnie „przespały temat”. Miller i Palikot – jeden zajęty ugadywaniem konszachtów z Tuskiem, drugi wierzganiem na Ziemkiewicza i autorów „Resortowych Dzieci” – wyraźnie straciły na ostatnich zajściach. W obserwatorach sceny politycznej i wyborcach z kolei może utrwalić się obraz, że jeżeli jest już jakaś lewica w Polsce, to stanowić ją może tylko Prawo i Sprawiedliwość. Lewicowe Bliźniaki za bardzo skupione są bowiem na zdobywaniu fruktów władzy, czy też siedzeniem ludziom w rozporkach. Dla Polaków taka lewica to raczej egzotyka, czy też wyraz zachodniej awangardy.
Komentarze