Zatroskanie ekipy rządzącej o nasilające się zjawisko tzw. mowy nienawiści należy odnotować jej na plus. Nienawiść jest zła, więc trzeba wypowiedzieć jej wojnę; będzie to więc kolejna wojna o pokój. Jednakże Ekipa wypuszczająca onegdaj przed telewizyjne mikrofony Niesioła, Palikota, czy Halickiego, wygląda dzisiaj, podobnie jak przez całą rządzoną pięciolatkę, równie wiarygodnie w zwalczaniu nienawiści, co – dajmy na to – Hitler zachęcający w reklamie społecznej do pracy na rzecz wspólnego dobra. „Pracuj ciężko, nie bądź pasoŻYDem!”. Chyba niewielu by apelu tak zatroskanego kanclerza posłuchało.
Żeby inicjatywę legislacyjną rządu traktować poważnie, w geście dobrej woli Platforma powinna odesłać do zakładu karnego za zaproponowane nowe przestępstwo Janusza Palikota, by wypełniał tam względem współwięźniów rolę, odpowiadającą przymiotom jego charakteru. Niesioła zaś mogłaby wysłać Partia na przymusową obserwację lub elektrowstrząsy. Z takim podglebiem dla inicjatywy prawnej, można by dać wiarę zatroskanemu premierowi Tuskowi, jego ministrowi Boniemu i samemu prezydentowi Komorowskiemu. W przeciwnym wypadku pomysł rządu należy traktować jako kolejny etap polityki w stylu „szczuję więc rządzę”.
Problemem w tej sytuacji jest inna rzecz, godna odnotowania. Wiele środowisk, w większości nastawionych do obecnie rządzących krytycznie, tzw. mowę nienawiści, stosuje jako mechanizm obronny w niewybrednych nań atakach. To przy tej okazji od jakiegoś już czasu stosuje się zagranie, mające przypisać nienawiść tylko określonym grupom z przestrzeni publicznej, zazwyczaj tym na prawo od środka.
Tymczasem, jeśli przyjrzeć by się zjawisku z bliska, powychodziłyby z takiej obserwacji kąśliwe smaczki. Przeanalizujmy dwie chociażby wypowiedzi lewicowego posła Ruchu Palikota – Armanda Ryfińskiego. „Dziewictwo jest jak racjonalne myślenie. Jeśli regularnie chodzisz do kościoła, możesz stracić je już jako dziecko” oraz „Edukacja seksualna w największym stopniu pomoże uchronić nasze dzieci przed molestowaniem przez księży, zlizywaniem bitej śmietany z kolan klechy czy gwałtem oraz niechcianymi ciążami, dlatego pewnie tak wrogo duchowni odnoszą się do tego pomysłu”. Jeśli dodamy do tego co najmniej niesmaczne wypowiedzi posła-geja Roberta Biedronia, kwiecistym językiem sugerującego, że „jak bolała dupa, to znaczy że było dobrze”, opowiadającego o swoich przypadkach chwytania policjanta „za pałkę”, czy też szydzącego z przysięgi małżeńskiego w skrajnie prostacki sposób – to wyjdzie nam ciekawy koloryt zjawiska siania nienawiści (swoją drogą nie za ciekawą reklamę osobom o homoseksualnej orientacji płciowej robi poseł-gej).
Czy brak szacunku (w tym wypadku dla Kościoła i katolicyzmu), przebijający z wypowiedzi posła Ryfińskiego, to już mowa nienawiści, czy tylko kolportowanie pogardy? Czy należy się dziwić, że niektórym dziennikarzom, działaczom, czy stronnikom – zwalnianym z pracy, szykanowanym i ośmieszanym 24/7 przez zdominowany przez słuszną opcję świat mediów, a niekiedy nawet i zabijanym i atakowanym przez szaleńców – puszczają od czasu do czasu nerwy i w bardziej niewybrednych słowach komentują rzeczywistość, czy też ostrzej epitetują adwersarzy. Przykład Grzegorza Brauna jest tutaj wymowny; dziennikarz ten wcześniej za swoje słowa o agenturalnej przeszłości prof. Miodka został skazany w kuriozalnym procesie przez sąd na bajońskie odszkodowanie; z tego samego przyczynku został również zwolniony z pracy wykładowcy na Uniwersytecie Wrocławskim. Przykład to nie jedyny.
Przygotowywanie kolejnego projektu „walki z nienawiścią”, niezależnie od tego z jaką miłością wdrażanego, polegającego na podgrzewaniu emocji drugiej strony sporu, szemranie nienawiścią w sferze publicznej tylko spotęguje.